Całkiem dobry i przyjemny odcinek, ale głównie w sferze wyspy.
Na Wyspie oprócz głównej akcji skupionej na Locke'u, o której za chwilę, mieliśmy też raczej takie wstawki rozrywkowe. Akcja przy tratwie nawet śmieszna, a potem o dziwo okularowe sceny z trio Kate, Jack, Sawyer w roli głównej wyszły fajnie i nie irytowały mnie. Jestem w szoku, bo mimo zbędnego pierdzielenia, że Jack leczył Sawyera dla Kate i takie tam, to całość wyszła naprawdę spoko i nie jestem wstanie skrytykować Kate czy Jacka.
Dodatkowo śmieszne teksty np. Hurley o Potterze albo Sawyer odpowiadający jaki to jest rodzaj raka.
Co do Locke'a. Jego zachowanie w całym odcinku jest ciekawe i robi wrażenie, ale ja takiej postawy bym nie przyjął na pewno i widząc co wyprawia Locke, uznałbym go pewnie za psychicznego. Mówienie, że wyspa czegoś chce, wyspa da nam znak itd. dla mnie jest co najmniej dziwne. Zresztą widać, że Boone niejako też nie rozumie tego co robi John, ale z racji jakiegoś respektu podąża za nim. Dodatkowo przez to, że Locke traci czucie, możemy zobaczyć mocniej niż dotychczas jego nastawienie do wyspy, która może coś mu dać i coś odebrać. Osobiście nie kumam takiej postawy, ale robi ona wrażenie. No i świetne sceny wizji Locke'a (i śmieszny tekst, że wyspa da znak, a tu awionetka spada ), nawiązanie kontaktu z Bernardem (ale to nie był chyba jego głos (?)) czy światło na końcu <3.
Retrosy: były niezłe, ale nie jakieś super. Intryga tatuśka była spoko Teraz wiedziałem co i jak, ale za pierwszym razem w TVP byłem naiwny jak John :< Ogólnie mocno smutna historia: rodzice go olali, był w domu dziecka, a teraz matka za pieniądze oszukała go, żeby ojciec go wykorzystał :C. 7/10
A odcinek 8/10.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
W życiu bym nie pomyślał, że 2-miesięczna przerwa w rewatchu nastąpi właśnie przed tym odcinkiem (pamiętam, że w połowie sezonu cieszyłem się, że jestem już tak blisko niego). Ale może to nie przypadek i trochę bałem się go obejrzeć, żeby nie zrujnować swojej dawnej wizji o nim?
A wizja była następująca: gdy przed premierą 6 sezonu na zagubieni.org pisaliśmy rankingi ulubionych odcinków Lost, to "Deus Ex Machina" wylądował na pierwszym miejscu, wyprzedzając finały pierwszych trzech sezonów, odcinki takie jak 2x17, 3x20, 4x05 i wszystko inne, co przyjdzie Wam do głowy.
Gdybym miał układać ranking dzisiaj, to na pewno kolejność byłaby inna. Oglądając ten odcinek wcale nie czułem się wgnieciony w fotel każdą sceną. Może to kwestia tego, że oglądałem go po przerwie i musiałem wczuć się w klimat na nowo. A może tego, że w przeciwieństwie do większości epizodów I sezonu, właściwie każdą scenę znam na pamięć i nie było tu żadnego elementu zaskoczenia w postaci jakiegoś drugoplanowego wątku, którego nie pamiętałem.
A jednak, odcinek jako odcinek nie był tak świetny jak finały. Na plaży nie działo się nic szczególnego - typowy wątek "dla beki", na odciążenie. Choć muszę przyznać, że z wątków skupionych na wiadomym trójkącie, jest jednym z najlepiej wykonanych. Tak jak pisał Umba, nikt nie irytował, zachowanie Kate było naturalne i nienachalne, nawet Jack pokazał, że ma jaja i specjalnie ośmieszył Sawyera przy Kate
Retrospekcje... poza ostatnią sceną właściwie były spokojne. Z perspektywy całego serialu słowa matki Locke'a o tym, że był specjalny, można oceniać również w kontekście retrosów z Richardem. Ale jeśli skupić się na tym odcinku - była to po prostu część spisku Anthony'ego, a z niepokalanego poczęcia można było się po prostu pośmiać. Szczerze mówiąc, to wątpię, żeby Locke w ogóle pamiętał to, że Emily nazwała go specjalnym. Raczej nie miało to wpływu na to, że później faktycznie tak o sobie sądził (w kontekście Wyspy i przeznaczenia). Ostatnia scena? Cóż tu można dodać? Od oglądania w kółko tej sceny (oczywiście już w erze ściągania z internetu) zakochałem się w Terrym O'Quinnie i... ścieżce dźwiękowej. Locke'd Out Again miałem kiedyś nawet na telefonie
Teraz wiedziałem co i jak, ale za pierwszym razem w TVP byłem naiwny jak John
Trudno było to przewidzieć za pierwszym razem - choć faktycznie, jego zachowanie było mocne podejrzane, gdyż strasznie beztrosko podchodził do tego faktu, że porzucił syna na tyle lat. John też strasznie szybko łyknął haczyk i nawet nie robił mu z tego powodu żadnych wyrzutów.
W dżungli oczywiście kwintesencja Lost. Teraz właśnie nie pamiętam - czy sen Locke'a był pierwszym prawdziwym proroczym snem, czy mieliśmy już coś w tym stylu? I czy Locke przypadkiem pierwszy raz nie mówił tak wprost o tym, że "Wyspa nam powie", "Wyspa da nam znak"? (Ech, ta przerwa...)
Dziś najważniejszy wniosek dla mnie był taki, że Locke od początku wiedział, że doprowadzi do poważnego zranienia Boone'a (ze snu). Widać to było po jego zachowaniu. Mimo tego, naumyślnie nie powiedział Boone'owi o tym, że widział go zakrwawionego. Co więcej, to on wysłał Boone'a, żeby wspiął się na górę. To nie było tak, że Boone sam się zgłosił, a Locke po prostu go nie zatrzymał - a tak mi się do tej pory zdawało. Niby mała różnica, ale jednak świadczy o celowym działaniu Locke'a. Nie mówię, że chciał go zabić... po prostu działał w myśl zasady: najważniejsza jest awionetka - a konsekwencjami będę się martwił później. W tym momencie chyba po raz pierwszy w serialu Locke'a można naprawdę znienawidzić - gdyż nie jest już tylko poczciwym dziadkiem stosującym czasami radykalne metody dla dobra innych. Tym razem poświęcił kogoś w imię swoich przekonań.
Zresztą widać, że Boone niejako też nie rozumie tego co robi John, ale z racji jakiegoś respektu podąża za nim.
Wydaje mi się, że by nie poszedł, gdyby nie słowa o Theresie. Boone był bardziej oporny na działania Wyspy, ale również wierzył w jej specjalność w jakimś stopniu (co akurat nie było trudne, jeśli widziało się Czarny Dym). Locke go tym zaraził, odkąd naszprycował go tą mazią.
Swoją drogą - mam wrażenie, że w TVP scena w awionetce była chyba źle przetłumaczona, ponieważ przez pewien czas sądziłem, że faktycznie ktoś odebrał mayday Boone'a (i powtórzył jego słowa o byciu rozbitkami w celu potwierdzenia ich treści). Tymczasem po angielsku zostało to dość wyraźnie podkreślone, że ktoś również podaje się za rozbitków - co w dość oczywisty sposób wskazywało na istnienie innego obozu (ew. można było uznać, że Inni coś kombinują).
nawiązanie kontaktu z Bernardem (ale to nie był chyba jego głos (?))
Na pewno nie - casting odbył się dopiero przed II sezonem. Słychać różnicę
Podsumowując - odcinek nie był jednak taki genialny, jako epizod sam w sobie. Jednak to był drugi, po katastrofie, przełomowy punkt w życiu Locke'a. Gdyby nie te wydarzenia, to na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. A przecież historia Locke'a to majsterszyk - więc odcinka, który dał podwaliny pod tą historię, nie potrafię ocenić niżej, niż na 10 (gdyby nie ostatnia scena, to byłoby 9).
Z cyklu "dopisujemy sens wydarzeniom pisanym przez scenarzystów na ślepo" - dlaczego Wyspa (czyli jak mniemam MiB ) chciała śmierci Boone'a? Cóż, według mnie chodziło o to, żeby Locke uwierzył, że musi dokonywać pewnych poświęceń dla dobra Wyspy. Najlepiej widać to w 5 sezonie. Będąc w studni, przed przekręceniem koła, w rozmowie z Christianem, upewnia się, że umrze. ("Właśnie dlatego nazywają to poświęceniem".) Mimo tego, wykonuje polecenie MiBa, co ostatecznie skutkuje śmiercią Jacoba. Z resztą, jego działania w III sezonie również wymagały wiary w słuszność pewnych ofiar (akcja z Naomi, wysadzeniem łodzi podwodnej - gdyby wszyscy wydostali się z Wyspy, to nie byłoby komu zabić Jacoba).
Także za odcinek jako początek ścieżki: 10/10.
Retrospekcje: 9/10