Jack wyliczał w myślach osoby które operował tak długo (miał problemy z szybkim myśleniem), że Kate w międzyczasie ocknęła się na chwilę.
- Jaaaack! - wrzasnęła łapiąc się za czoło. - Tak mnie głowa boli! - to powinien być dla lidera znak, że głowa była tą częścią ciała, która ucierpiała w wyniku upadku i wymagała przebadania.
- Gdzie jest Sawyer?! - spytała głupio, zupełnie nie wiadomo czemu on przyszedł jej na myśl. Jacka to mogło zezłościć. Po chwili Kate znów straciła przytomność...
-Głowa? To musi być poważny uraz mózgu, zaraz ci go operuje... - powiedział Jack po usłyszeniu informacji od przebudzonej Kate, chwila minęła zanim zrozumiał to co powiedziała na koniec. Sawyer?! - krzyknął na nią teraz gniewnie, wpadł w swój znany szał, gdzie był zdolny do wszystkiego. Tym razem wyjął pistolet i skierował ją w stronę nieprzytomnej już Kate. Gorsze od pistoleta był jego Jackface, który właśnie zrobił.
-Ja ci dam zaraz Sawyera, zapomnisz zaraz kompletnie o jego istnieniu! - warknął, już chciał brać nóż i robić nacięcie lecz sobie coś nagle uzmysłowił. To przez ten uraz Kate wspomniała o tamtym lamusie. Przecież gdyby była zdrowa to by nawet o nim nie pomyślała, gdy ma obok siebie kogoś takiego jak on. Jack Shephard. Nie jakiś gościu, który nawet się wstydzi używać swojego prawdziwego nazwiska Ford. Zrobił teraz łagodną minę, dotknął czoła Kate by sprawdzić temperaturę. -Zabiorę cię do szpitala, tam cię uratuję. Chodź - wziął ją na ręce i ruszył ku drabince, ich łódź podwodna dopłynęła do celu czyli....
...czyli dopłynęła do pewnego kraju zwanego Polską. Okazało się, że w systemie nawigacyjnym łodzi ktoś przez przypadek jako cel podróży wpisał Gdańsk (może to był nawet Locke, któremu wyspa powiedziała, że przeznaczeniem Jacka i Kate jest dostanie się do Polski). Jack wyniósł Kate z łodzi. Kobieta była półprzytomna, przez uchylone lekko powieki zdążyła zauważyć wielki plakat z Kaczyńskim. Kate pomyślałam, że umarła i jest w piekle.
- Jack wyciągnij mnie z tego koszmaru! - zawyła.
Jack odwrócił głowę gdy Kate zaczęła krzyczeć przerażona na coś. To co zobaczył wprawiło go w ogromny smutek. Jarosław Kaczyński był wodzem Polski. Na każdej ulicy były wielkie plakaty z jego twarzą, spoglądającą na obywateli IV RP. Rozpłakał się nad losem biednych polaków pod jego rządami.
-Kate! Musimy uciekać! - ona była mistrzynią ucieczek, więc może mogli uniknąć tego przykrego widoku lecz nadal była lekko nieprzytomna więc lider musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Wsiadł razem z Kate do pierwszego lepszego samochodu, jakiś idiota zostawił w nim kluczyki dzięki czemu odjechali. Jack widział z każdej ulicy spoglądające plakaty wodza Polski, spojrzał na nazwę ulicy by się dowiedzieć gdzie są. -Ulica Jarosława Kaczyńskiego - przeczytał głośno, dodał od razu gazu i podał mapę Kate by mogła mu mówić gdzie jechać. Sam skręcił w lewo, do Alei Ofiar Katyńskich. Kolejny skręt i znaleźli się na rondzie Imienia Św. Pamięci Alika. Z boku teraz widział ogromny plakat Ojca Tadeusza Rydzyka. Czy Ty też już wpłaciłeś dzienną daninę na Radio Maryja? -Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Kate potrzebujemy twoich super zdolności do uciekania, teraz!! - krzyknął, patrząc na nią z nadzieją w oczach, tylko ona mogła im pomóc teraz. Przez to wszystko nie widział co się dzieje na drodze. Nagle usłyszeli huk, coś im wpadło pod koła, Jack automatycznie zatrzymał samochód. Potrącili dwie osoby, jednego młodego, około 20 letniego faceta oraz jakiegoś rudego gościa.
Ron właśnie miał wracać z delegacji w Polsce, na którą wysłało go Ministerstwo Magii. Raźnym krokiem ruszył na drugą stronę ulicy, gdzie zaparkowana była jego miotła. Nagle nie wiadomo skąd na jezdni znalazło się rozpędzone auto. Ron stanął, jak wryty, upuszczając wszystkie dokumenty, które niósł pod pachą. Bloody hell... - zdążył tylko wyszeptać, gdy samochód uderzył w niego i Ron stracił przytomność.
We are all evil in some form or another, are we not?
Jack wysiadł z samochodu, cały zestresowany. Czy zabili tych dwóch ludzi? Jeszcze nigdy wcześniej przypadkiem nie zabił nikogo samochodem, na wyspie mu się zdarzało zabić przypadkiem pistoletem(czyścił go i niechcący nacisnął spust zabijając tak rozbitka, zrzucił winę na Innych i tak zaczęły się te ich perypetię...), przypadkiem raz rzucił do jednego gościa papają i też go zabił(od teraz z nikim nie chce się dzielić Jack owocami, bo boi się że ktoś umrze) oraz kilka przypadkowych złych podanych lekarstw, przez co pacjenci umierali. -Kate, sprawdź tego młodego gościa, ja zobaczę rudego - rzekł do niej, musieli się spieszyć bo zaraz ich ktoś zobaczy. Uklęknął nad rudym, był cały spocony tą sytuacją, jakby przed chwilą wyszedł z jeziorka lub z morza.
-Hej, żyjesz? - zapytał się, sprawdził puls i odetchnął z ulgą. Żył rudzielec, nie będą z nim mieli raczej problemów... ciekawe co z tym drugim, czekał aż Kate go poinformuje a on teraz przypatrywał się swojej ofierze, która była ubrana w dziwny strój, a dokładniej w dziwną szatę a było gorąco tego dnia...
Ron tymczasem latał na swojej miotle. O! Właśnie zdobył gola dla Grrffindoru! Wokół rozległy się wiwaty i okrzyki radości Gryfonów. Ron rozpływał się ze szczęścia. Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany i po chwili zamiast boiska do quidditcha zobaczył spoconą mordę jakiegoś typa. Zamrugał oczami, jakby w ten sposób mógł odpędzić tę niezbyt przyjemną wizję.
We are all evil in some form or another, are we not?
-Żyjesz? Ej, hej? - Jack przysunął swoją twarz do Rona, co nie było najprzyjemniejszym doznaniem gdyż przez cały pobyt na wyspie nie dbał o higienę jamy ustnej. Starał się zachować poważną minę w tej chwili, gdyż zaraz zacznie kłamać.
-Miałeś wypadek młody, potrącił cię... mały chłopiec na rowerze. Ja z moją narzeczoną się zatrzymaliśmy i uratowałem ci życie właśnie przed chwilą, mam rację? - chciał wmówić tą historyjkę rudemu, gdyż nie chcieli mieć żadnych problemów. Nikt nie może ich znalezc, oficjalnie dla świata Jack i Kate są martwi po katastrofie....
Ron rozejrzał się ostrożnie. Zobaczył samochód tuż koło siebie i nieprzytomnego mężczyznę na ziemi. Młody człowiek najprawdopodobniej chciał uratować Rona i sam został potrącony. Bloody hel... koleś... prawie mnie zabiłeś... - powiedział, wycierając ręką krew ze skroni.
We are all evil in some form or another, are we not?
Kate odzyskała całkowicie przytomność po wypadku. Gdy Jack kazał jej uciekać, wyskoczyła jak z procy z samochodu i rzuciła się pędem przed siebie, tak jak potrafiła to najlepiej. Niestety polskie chodniki były tak nierówne, że gorzej się po nich biegało niż w zarośniętej dżungli. Kate po kilku metrach zaliczyła glebę. Było jej wstyd, że nawet uciekać porządnie nie potrafi. Na szczęście chyba Jack nie widział jej upadku bo w tym czasie zajęty był ratowaniem rudzielca.
Kate podbiegła do drugiego poszkodowanego. Był nieprzytomny. Wciągnęła z jego kieszeni portfel, gdzie znalazła dowód osobisty. Był napisany w języku polskim, ale zrozumiała z niego tylko tyle, że ranny miał na imię Dexter i pochodził z miejscowości Och Ach. W tym momencie wszyscy usłyszeli syrenę. To policja zbliżała się na miejsce wypadku, Kate i Jack musieli natychmiast uciekać.
- Do tramwaju! - wrzasnęła Kate i zaczęła biec w kierunku pojazdu który właśnie stał na przystanku.
Jack ruszył biegiem za Kate ale nie minęło kilka sekund by się nie przewrócił tak jak Kate wcześniej. Z ziemi mógł dokładniej spojrzeć gdzie kieruje się Kate, do tramwaju pełnego gimnazjalistów oraz... dwóch kanarów! Oni nie mieli biletów, nie mogli pozwolić by ich kanary złapały, on nie mógł pozwolić by ludzie mówili, że "Jack Shehpard nie miał biletu..." To zniszczy jego reputacje szanowanego doktora w świecie zewnętrznym i najlepszego lidera na wyspie. -Kate, tam biegnijmy! - dogonił ją, złapał za rękę i zmienił kierunek ich biegu, teraz kierowali się do... kościoła. Wbiegli zdyszani, od razu Jack oszołomiony tym co zastał w środku usiadł na jednej z ław, wpatrywał się i próbował zrozumieć czemu zamiast krzyża jest...
Ron, kiedy zobaczył, że inni uciekają, także się przestraszył. Nie wiedział wprawdzie, czego, ale Weasley wolał się bać na zapas niż potem wpaść w jakieś tarapaty. Podniósł się i też zaczął biec, lekko kulejąc na jedną nogę, którą przetrącił mu Jack.
We are all evil in some form or another, are we not?
To co żydki? Czyż to nie jest odpowiedni moment, by wyciągnąć ten temat z otchłani internetu? Chce ktoś zacząć nowa historię???? Nie? Ok, tak myślałam. To ja zacznę.
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała...
We are all evil in some form or another, are we not?
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego. - Potter! ...
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! ... Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był...
We are all evil in some form or another, are we not?
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był czochraniem bobra starał się ją ignorować. Podczas ostatniej wizyty w zoo okazało się, że jest nie tylko wężousty, ale i bobrousty. Następnie udał się nad pobliską rzekę i zaprzyjaźnił z bobrem Arkadiuszem, który porzucił swoje żeremie i przeprowadził się na Privet Drive 4. Potter wiedział jednak, że musi być posłuszny i usługiwać dziewczynie, więc...
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był czochraniem bobra starał się ją ignorować. Podczas ostatniej wizyty w zoo okazało się, że jest nie tylko wężousty, ale i bobrousty. Następnie udał się nad pobliską rzekę i zaprzyjaźnił z bobrem Arkadiuszem, który porzucił swoje żeremie i przeprowadził się na Privet Drive 4. Potter wiedział jednak, że musi być posłuszny i usługiwać dziewczynie, więc... wstał leniwie i powlekł się domu. Czuł się rozdarty. Nie wiedział, czy bardziej boi się gniewu Dudleya, który na niego spadnie, gdy zignoruje prośbę dziewczyny, czy wuja Vernona, kiedy dowie się o znikającej butelce brandy. Nagle Harry przypomniał sobie, że jest czarodziejem, a co więcej, że ma w pokoju pelerynę niewidkę, którą kupił w jednym z lumpeksów na Pokątnej. Od razu skierował swoje kroki do pokoju, tak właśnie nazywał swoją komórkę. Kiedy jednak uchylił jej drzwi...
We are all evil in some form or another, are we not?
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był czochraniem bobra starał się ją ignorować. Podczas ostatniej wizyty w zoo okazało się, że jest nie tylko wężousty, ale i bobrousty. Następnie udał się nad pobliską rzekę i zaprzyjaźnił z bobrem Arkadiuszem, który porzucił swoje żeremie i przeprowadził się na Privet Drive 4. Potter wiedział jednak, że musi być posłuszny i usługiwać dziewczynie, więc...
wstał leniwie i powlekł się domu. Czuł się rozdarty. Nie wiedział, czy bardziej boi się gniewu Dudleya, który na niego spadnie, gdy zignoruje prośbę dziewczyny, czy wuja Vernona, kiedy dowie się o znikającej butelce brandy. Nagle Harry przypomniał sobie, że jest czarodziejem, a co więcej, że ma w pokoju pelerynę niewidkę, którą kupił w jednym z lumpeksów na Pokątnej. Od razu skierował swoje kroki do pokoju, tak właśnie nazywał swoją komórkę. Kiedy jednak uchylił jej drzwi zorientował się, że ktoś grzebał w jego POKOJU. Wszystkie jego nic niewarte śmieci leżały w jeszcze większym nieładzie niż zawsze. Dodatkowo nigdzie nie było peleryny niewidki. - O nie, magiczne przedmioty nie powinny dostać się w ręce mugoli. Teraz ...
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był czochraniem bobra starał się ją ignorować. Podczas ostatniej wizyty w zoo okazało się, że jest nie tylko wężousty, ale i bobrousty. Następnie udał się nad pobliską rzekę i zaprzyjaźnił z bobrem Arkadiuszem, który porzucił swoje żeremie i przeprowadził się na Privet Drive 4. Potter wiedział jednak, że musi być posłuszny i usługiwać dziewczynie, więc...
wstał leniwie i powlekł się domu. Czuł się rozdarty. Nie wiedział, czy bardziej boi się gniewu Dudleya, który na niego spadnie, gdy zignoruje prośbę dziewczyny, czy wuja Vernona, kiedy dowie się o znikającej butelce brandy. Nagle Harry przypomniał sobie, że jest czarodziejem, a co więcej, że ma w pokoju pelerynę niewidkę, którą kupił w jednym z lumpeksów na Pokątnej. Od razu skierował swoje kroki do pokoju, tak właśnie nazywał swoją komórkę. Kiedy jednak uchylił jej drzwi zorientował się, że ktoś grzebał w jego POKOJU. Wszystkie jego nic niewarte śmieci leżały w jeszcze większym nieładzie niż zawsze. Dodatkowo nigdzie nie było peleryny niewidki. - O nie, magiczne przedmioty nie powinny dostać się w ręce mugoli. Teraz ... Apple podpatrzy technologię i wypuści na mugolski rynek iPelerynę a potem...
Było upalne lato, gorący niedzielny dzień. Harry leżał pod oknem swojego domu, gdyż niedziela była jedynym dniem, kiedy wuj Vernon pozwalał mu wychodzić z komórki. Obok Harrego leżała dziewczyna z Portoryko, która przyjechała do Dudleya na wymianę uczniowską. Juanita wygrzewała się i popijała koktajl bananowy. Dursleyowie nauczyli ją, że ma traktować Harry'ego jak śmiecia i służącego.
- Potter! Przynieś mi butelkę brandy z barku twojego wuja! - rozkazała, przerzucając kolejną stronę katalogu Avon.
Harry, który akurat zajęty był czochraniem bobra starał się ją ignorować. Podczas ostatniej wizyty w zoo okazało się, że jest nie tylko wężousty, ale i bobrousty. Następnie udał się nad pobliską rzekę i zaprzyjaźnił z bobrem Arkadiuszem, który porzucił swoje żeremie i przeprowadził się na Privet Drive 4. Potter wiedział jednak, że musi być posłuszny i usługiwać dziewczynie, więc...
wstał leniwie i powlekł się domu. Czuł się rozdarty. Nie wiedział, czy bardziej boi się gniewu Dudleya, który na niego spadnie, gdy zignoruje prośbę dziewczyny, czy wuja Vernona, kiedy dowie się o znikającej butelce brandy. Nagle Harry przypomniał sobie, że jest czarodziejem, a co więcej, że ma w pokoju pelerynę niewidkę, którą kupił w jednym z lumpeksów na Pokątnej. Od razu skierował swoje kroki do pokoju, tak właśnie nazywał swoją komórkę. Kiedy jednak uchylił jej drzwi zorientował się, że ktoś grzebał w jego POKOJU. Wszystkie jego nic niewarte śmieci leżały w jeszcze większym nieładzie niż zawsze. Dodatkowo nigdzie nie było peleryny niewidki.
- O nie, magiczne przedmioty nie powinny dostać się w ręce mugoli. Teraz ... Apple podpatrzy technologię i wypuści na mugolski rynek iPelerynę a potem...
Harry nie dokończył jednak tej myśli, gdyż zauważył w rogu pokoju coś dziwnego. Dobby! - z jego ust wydarł się zduszony krzyk. Harry przestał ufać skrzatowi, odkąd dowiedział, że był on biologicznym ojcem Draco Malfoya. Co tutaj robisz?!
Dobby...
We are all evil in some form or another, are we not?
Otherwoman 04/10/2024 11:29 Dziś opowiadam mojej mamie o tym jak wczoraj pomagałam ratować rannego gołębia i w tym momencie gołąb pierdutnął o szybę tak, że został na niej rozmazany ślad...
Otherwoman 04/10/2024 11:26 Kurcze, miałam dziś sytuację iście lostowa. Akurat wczoraj oglądałam odcinek Special, gdzie Walt gadał o ptakach i wtedy ptak rozbił się o szybę.