Flaku przegina, nie ogląda naszych filmów, a sam daje jakieś wtf z 1928 roku
ja nie przepadam za Chaplinem akurat ;p
Jeśli zaś chodzi o nieme kino, to chyba oglądałam tylko dwa filmy, w tym Pancernik Potiomkin Eisensteina, który mi sie podobał (z zastrzeżeniem, że oglądałam na dużym ekranie)
We are all evil in some form or another, are we not?
ja też filmy nieme oglądałem tylko w kinie, co robiło duże wrażenie i fajny był klimat, szczególnie że czasem gdy nie było ścieżki dźwiękowej, seansom towarzyszył taper który przygrywał na żywo ciekawe jak to będzie na kompie
mi się tam wszystko co widziałem z Chaplina na razie bardzo podobało, no ale to były jego hity
Jak coś to widzę, że film ma dodatkowy tytuł "A brilliant young mind", może tak łatwiej będzie znaleźć, choć widziałem go już i na torrentach i na różnych serwisach online.
Spoko że dopiero po obejrzeniu to czytam, bo jak szukałem to już zacząłem panikować, że w życiu tego nie znajdę po tym literkowym tytule
ok, przyznam, że podchodziłem sceptycznie do tego nieznanego filmu, bo nastawiałem się na coś średniackiego, nerdowskiego i nudnego, a wyszło zdecydowanie na plus. Ogólnie filmy Umby są niedoceniane w tym klubie mimo że od 3. kolejki Umba trzyma wyrównany wysoki poziom.
Film jest dla mnie połączeniem "Pięknego umysłu" (swoją drogą trochę przecenianego) z oczywistego powodu i powiedzmy "Mojej łodzi podwodnej" z powodu takiego, że to jest o dziwnym niedopasowanym dzieciaku.
Podobało mi się na pewno wprowadzenie. Postać Nathana od początku jakoś łatwo mi było zrozumieć (nie trzeba być do tego autystycznym matematykiem). Oczywiście na pytanie adiego "czy warto" odpowiedziałbym podobnie jak Otherwoman, to nie jest coś co się wybiera. Jeśli ktoś nie ściemnia tylko podąża za tym co go naturalnie kieruje, to nie ma za dużego pola manewru, po prostu odkrywa się to co komu pasuje i to w czym jest się najlepszym. Co do genialności to można przywołać typowy cytat, czyli "każdy jest geniuszem. ale jeśli zaczniesz oceniać rybę pod względem jej zdolności wspinania się na drzewa, to przez całe życie będzie myślała, że jest głupia".
A z własnego doświadczenia to tyle, że chodziłem do tego mat-fizu w gimnazjum no i tam mnie wykończyli. W podstawówce jeszcze uwielbiałem matmę, była łatwa, zrozumiała, a co więcej ciekawa (szczególnie różne zagadki, wszelkie zadania "z gwiazdką", zabawa w krzyżaka matematycznego, wyścigi w działaniach na tablicy) no i zastanawiali mnie ludzie, którzy mieli z nią problemy. Za to po pierwszym roku gimnazjum byłem w szoku, bo ta nowa matematyka w niczym nie przypominała mi tamtej, generalnie straciła cały urok. Nie chodzi nawet o to, że nagle coś logicznego stało się nielogiczne, chodzi o nawał i zamęczenie materiału. Siedem godzin tygodniowo, ciągłe podniecanie się jakimiś konkursami i wyjazdami, listy zadań (np. 50) do domu, rozwiązywanie zadań maturalnych... Moja średnia 4.0 była najniższa w klasie i dałem sobie wmówić, że jestem najgorszy. Byłem tym przerażony, no ale przynajmniej odkryłem wtedy kim jestem, czyli na pewno nie matematykiem
Oczywiście główny bohater filmu (stuprocentowy INTP) ma inne problemy, bo on matmę czuję, a nie czuje ludzi. Fajny pomysł z szukaniem wzoru na miłość w necie. Tak właściwie film nie jest na pewno o matematyce, a o znajdowaniu samego siebie, wykraczaniu poza pewne bariery (np. choroby) i o tym, że sukces w żaden sposób nie gwarantuje szczęścia. Końcówka gdy Nathan sobie ucieka w decydującym momencie jest wg mnie inspirowana słynną sceną z "Samotności długodystansowca" (ale bez szczegółów bo może ktoś to kiedyś obejrzy).
No jeszcze trochę o filmie to podobała mi się też ekspresyjna muzyka i zdjęcia, które fajnie podkreślały emocje. Na plus jeszcze dobór miejsca akcja z jakimiś Chinolami, to zawsze ciekawsze niż "amerykańsko-amerykańskie" sztampowe filmy, oglądnięte już do porzygu, no ale to film brytyjski, więc można było się spodziewać większej świeżości. Jednocześnie trochę pomysłowości trochę zabrakło przy innych bohaterach, którzy byli jacyś nijacy.
P.S. filmweb po raz kolejny się skompromitował wpisując temu filmu "komedię" do gatunków
"Cyrk" 8/10
Ok, pierwszy zaskok, że według napisów piosenke tytułową śpiewa Charlie Chaplin A nagranie jak doczytałem pochodzi z 1967 roku, ciekawe
Muszę przyznać, że się już zdążyłem od takiego kina, ale chyba jestem w kinie już tak zakochany, że nawet zacinająca się wersja którą ściągnąłem mi seansu nie zepsuła.
Generalnie można łatwo zauważyć, że "Cyrk" mimo pozornej banalności czy przewidywalności jest czystszą sztuką od większości dzisiejszego kina, które powinno teoretycznie być o 100 lat do przodu. Ogólnie jeśli ktoś zarzuci, że "Cyrk" się zestarzał co na pewno będzie miało miejsce to proponuję się palnąć w czoło, to już niektóre filmy z początku zeszłej dekady wydają się być zestarzałe, a co tu mówić o latach dwudziestych. Fajniej spojrzeć na to z właściwej perspektywy: czyli z perspektywy XIX-wieku, który może można nazwać ostatnim "starodawnym" wiekiem albo pierwszym nowoczesnym dzięki milionie wynalazków. Wtedy lepiej widać jak świetnie jest zrobiony (chociaż i tak Chaplin miewał lepsze).
Ok skoro film to komedia to kilka słów o humorze- według mnie film był całkiem zabawny. Nie chodzi o to, że się śmiałem przez godzinę, ale sytuacje były fajne, zapamiętam głównie klatkę z lwem, ogólnie wybryki zwierząt, no i oczywiście scenę na linie która chyba była najlepsza. Warto zwrócić uwagę na to, że niemy film ma trudniejsze zadanie w robieniu komizmu przez brak słowa, więc musi go zbudować samym obrazem i sytuacją (czyli często jakimiś przewracankami). Np. Trump nie mówił gościowi, że gołąb przeleciał i zrobił kupę na gościa, tylko pokazał skrzydła, co oczywiście jest nierealistyczne, pantomimiczne i teatralne, ale tak musiało być. Ciekawe jest jeszcze to spoglądanie prosto w kamerę, dzisiaj coś nie do pomyślenia (no chyba że w szalonym postmodernizmie).
Ogólnie Trump był uroczy jak zwykle, a cała historia taka sama i ogólnie bardzo prosta, jednak z interesującymi niuansami, które niosą uniwersalne prawdy. Chaplin jako lewak oczywiście sympatyzował z robotnikami, więc mamy tu trochę o zaniżanej pensji, o tragicznych warunkach pracy czy o wyniosłym burżuju, który reprezentuje zgniły przestarzały kapitalizm, w przeciwieństwie do niego (sceny z dzieleniem się jedzeniem, z dobrowolną, praktycznie nadgorliwą pomocą). No i była jeszcze w tym zawarta przemoc wobec kobiety (oczywiście to była przemoc wobec pracownicy, no ale nie przypadkowo przecież płci damskiej). Bardzo ważne jest też ukazanie postawy życiowej któa mi przypomina tą z filmu Jabłka Adama który ostatnio widziałem, czyli że co by się nie działo to zachowuje spokój, uśmiech i zapierdala dalej do przodu tymi swoimi małymi krzywymi kroczkami. A no i na początku jeszcze sobie podkradał (nawet burżujskiemu dziecku zżarł pół ciastka), czyli typowy socjalista, a do tego wywrotowiec, brudas i chaotyczny szaleniec. Można powiedzieć, że prototyp punka.
Zakończenie było bardzo holiłudzkie (co ciekawe przywodzi na myśl Casablancę tylko że mniej dramy). Po prostu bardzo dobry film do obejrzenia, chociaż przewiduję, że nie każdemu się spodoba
Edytowane przez Lion dnia 14-11-2015 09:14
Tak wiem, że to się robi irytujące ale nadrobię filmy... Po prostu muszę ogarniać nieme kino na studia i jak już coś oglądam to właśnie to
Tak więc, Chaplin - gusta są różne ale dla mnie Tramp sam w sobie już jest fenomenem. Ubiór, zachowanie, mimika, wrażliwość i ogólny urok, to wszystko składa się na wręcz mityczną postać. A jeśli dołożyć do tego jakąś fabułę i talent Chaplina do tworzenia wiekopomnych gagów to praktycznie otrzymujemy pełnowartościowe kino. Filmy Chaplina są rzecz jasna w chuj naiwne, już wczasach w których powstawały takie były, a co dopiero teraz. Oczywiście oceniać kino nieme z dzisiejszej perspektywy to chyba ostatnia rzecz jaką bym zrobił (Chaplin i tak sobie z tym świetnie radził, wystarczy spojrzeć choćby na "Modern Times" które nawet dziś jest mocno aktualne). Krytykować za naiwność też. Na tym polega jego urok i tyle.
Jeśli chodzi o "Cyrk" to ogólnie mi się podobał, chociaż jak na Chaplina to i tak jest mało zabawny. W innych jego filmach (oprócz "Brzdąca" ), które póki co widziałem zawsze była chociaż jedna taka scena którą mogłem spokojnie nazwać wybitną. W "Modern Times" oczywiście legendarny taniec na końcu w którym Chaplin perfekcyjnie połączył zalety tego co przyniosła era dźwiękowa z tożsamością kina niemego jak i swoją własną. W "City Light" końcowa scena w kwiaciarni (opcja dramatyczna) lub rozbrajająca walka bokserska (opcja komediowa). Nie wspominając o "Gorączce złota" gdzie takich scen znalazło by się pewnie z kilka. W Cyrku" na pewno tego mi brakło, bo akcja z lwem czy na linie co by nie powiedzieć, przy tych powyżej blado wypadają. No i zakończenie mnie trochę zaskoczyło, bo wydaje mi się że film przez większość czasu zmierzał bardziej w stronę "Gorączki złota" (która była czystą groteską z happy-endem), a zakończenie sprawiło że jakbym miał podać inny film Chaplina któremu najbliżej do "Cyrku" to pewnie byłby to "Brzdąc" (ze względu na poziom dramatyzmu). Warto się skupić na tym zakończeniu, bo jest ono wybitnie humanistyczne przez co mało autentyczne, a wiarygodność to na razie jedyny poważny zarzut z jakim się spotkałem ze strony może nie tyle przeciwników Chaplina co fanów Bustera Keatona, czyli nazwijmy to - jego "slapstickowego rywala". Oczywiście Chaplin w każdym filmie przemyca podobne wartości ale tutaj zrobił to wyjątkowo dosadnie, więc tym bardziej ciężko postawić go w miejsce Trampa.
Reasumując - daję 7. Film na pewno słabszy od najlepszych dzieł Chaplina ale też całkiem przyjemny, zabawny, uroczy i ogólnie spoko.
Do filmu odchodziłam jak pies do jeża. W końcu postanowiłam poświęcić tę godzinkę. A nuż...
Ech... pewnie się tu komuś narażę, ale... nie...
Tematyka - nie
Humor - nie
Muzyka - nie
Chaplin - nie...
Nie podobało mi się i tyle. No szukałam czegoś, co mogłoby mi się spodobać i nic...
Chaplin jest faktycznie dość charakterystycznym aktorem ze swoimi stylem i to na pewno trzeba docenić bo nie ma nic gorszego niż nijakość, ale... totalnie nie mój styl, nie moje klimaty.
Do tego nie znoszę tematu cyrku w filmie. Zwykle na sam widok robi mi się niedobrze i tu w sumie nie było lepiej.
Generalnie można łatwo zauważyć, że "Cyrk" mimo pozornej banalności czy przewidywalności jest czystszą sztuką od większości dzisiejszego kina
Nie wiem, czy od większości, ale na pewno od wielu produkcji. Problem ten nie dotyczy chyba jednak tylko kina. Dziś bowiem wszystko produkowane jest "taśmowo", czy to filmy, czy książki, czy przybory codziennego użytku.
Fajniej spojrzeć na to z właściwej perspektywy: czyli z perspektywy XIX-wieku
Oczywiście oceniać kino nieme z dzisiejszej perspektywy to chyba ostatnia rzecz jaką bym zrobił
Pewnie tak. Problem w tym, że ja w tamtych czasach nie żyłam (serio, chociaż może się to wydawać niektórym nieprawdopodobne ;p) i mam zupełnie inny bagaż doświadczeń. I tu znowu jest to problem każdego rodzaju sztuki, czy wynalazków techniki, które w tamtych czasach były nowoczesne, a dziś są starociami, tyle że starociami, które tworzą podwaliny pod wytwory coraz to nowsze, a często stanowią także inspirację. Cóż... mnie "Cyrk" nie zainspirował
Ok skoro film to komedia to kilka słów o humorze- według mnie film był całkiem zabawny.
nie ;p
Ogólnie Trump był uroczy
nie ;p
Chaplin jako lewak oczywiście sympatyzował z robotnikami, więc mamy tu trochę o zaniżanej pensji, o tragicznych warunkach pracy czy o wyniosłym burżuju, który reprezentuje zgniły przestarzały kapitalizm, w przeciwieństwie do niego (sceny z dzieleniem się jedzeniem, z dobrowolną, praktycznie nadgorliwą pomocą).
Mamy początek XX wieku. To popularny temat tamtych czasów. Prawie wszędzie się on przewijał i nie bez powodów, biorąc pod uwagę, jak wyglądały warunki życiowe przeciętnych ludzi (dlatego ludzie krytykujący socjalizm w ogóle chyba nie mają pojęcia, jak wiele on dla nich zrobił w tamtych czasach). Do tego w USA mamy przedsmak Wielkiego Kryzysu.
No i nie wiem, jaką ocenę mam dać... ech dam 4 i nie męczcie mnie już Chaplinem ;p
We are all evil in some form or another, are we not?
Szczerze mówiąc nie widziałem w całości żadnego filmu Chaplina. Kojarzę, że jak byłem młodszy to widziałem jakiś film, nie pamiętam który, ale to tak fragmentarycznie, bo nie przypadło mi do gustu.
Cóż, obejrzałem Cyrk i nawet nie bardzo wiem co pisać.
Śmiesznie się oglądało film niemy, bo to wpływa na grę aktorską jednak, ale w sumie podobało mi się, taka miła odmiana w erze głośnego przekazu.
Chaplina doceniam, bo był całkiem gibki, elastyczny i widać, że facet miał talent.
NIESTETY jak dla mnie film nie był szczególnie zabawny i nie trafiało do mnie to poczucie humoru. Wydaje mi się, że to po prostu kwestia przedawnienia się tamtego humoru. Te gagi i żarty były takie typowe, mocno oklepane i ciężko było mi się śmiać, gdy można było przewidzieć przebieg całej sceny.
W sumie jedyny moment, który mnie mocno rozwalił to napis "horse blew first"
5/10
A może w Ravenclawie
Zamieszkać Wam wypadnie
Tam płonie kij w odbycie,
Tam pedziem będziesz snadnie.
Tak przeglądnąłem sobie filmy jakie były dodane do klubu i zauważyłem że nikt jeszcze nie dał takiej zwyczajnej komedii bo sorry Flaku, ale niemy film to dla mnie średnio jest komediowy. Każdy daje poważne filmy o poważnych sprawach lub bajki lub inne dziwne japońskie filmy więc ja daję to:
Bardzo przyjemny film. Dostałem dokładnie tego czego oczekiwałem czyli satysfakcjonującą dawkę humoru, fajną akcję oraz świetny duet dwóch głównych bohaterów. Daję 8 bo to przyjemny, porządny film, ale na więcej nie zasługuje. Miło spędzone 1,5 h
Ocenę z Cyrku dodam jak zmuszę się do obejrzenia do końca tego filmu.
Jako, że ostatnio mam fazę na tego typu klimaty, to film mi się nawet podobał. Nie moge powiedzieć, by był jakiś szczególnie wybitny, ani nawet, że był szczególnie śmieszny, bo więcej się często śmieję na filmach, które nie są gatunkowymi komediami, niż na tej komedii. Mimo wszystko oglądało mi się go całkiem przyjemnie, humor nie był debilny, jak to często bywa w komediach, a Nick nawet odrobinę mi się kojarzył z Lesterem z 1 sezonu Fargo
Ogólnie film całkiem przyzwoity ale bez szału
Dlatego daję 7/10
We are all evil in some form or another, are we not?
Tak wiem, że to się robi irytujące ale nadrobię filmy... Po prostu muszę ogarniać nieme kino na studia i jak już coś oglądam to właśnie to
Tak więc, Chaplin - gusta są różne ale dla mnie Tramp sam w sobie już jest fenomenem. Ubiór, zachowanie, mimika, wrażliwość i ogólny urok, to wszystko składa się na wręcz mityczną postać. A jeśli dołożyć do tego jakąś fabułę i talent Chaplina do tworzenia wiekopomnych gagów to praktycznie otrzymujemy pełnowartościowe kino. Filmy Chaplina są rzecz jasna w chuj naiwne, już wczasach w których powstawały takie były, a co dopiero teraz. Oczywiście oceniać kino nieme z dzisiejszej perspektywy to chyba ostatnia rzecz jaką bym zrobił (Chaplin i tak sobie z tym świetnie radził, wystarczy spojrzeć choćby na "Modern Times" które nawet dziś jest mocno aktualne). Krytykować za naiwność też. Na tym polega jego urok i tyle.
Jeśli chodzi o "Cyrk" to ogólnie mi się podobał, chociaż jak na Chaplina to i tak jest mało zabawny. W innych jego filmach (oprócz "Brzdąca" ), które póki co widziałem zawsze była chociaż jedna taka scena którą mogłem spokojnie nazwać wybitną. W "Modern Times" oczywiście legendarny taniec na końcu w którym Chaplin perfekcyjnie połączył zalety tego co przyniosła era dźwiękowa z tożsamością kina niemego jak i swoją własną. W "City Light" końcowa scena w kwiaciarni (opcja dramatyczna) lub rozbrajająca walka bokserska (opcja komediowa). Nie wspominając o "Gorączce złota" gdzie takich scen znalazło by się pewnie z kilka. W Cyrku" na pewno tego mi brakło, bo akcja z lwem czy na linie co by nie powiedzieć, przy tych powyżej blado wypadają. No i zakończenie mnie trochę zaskoczyło, bo wydaje mi się że film przez większość czasu zmierzał bardziej w stronę "Gorączki złota" (która była czystą groteską z happy-endem), a zakończenie sprawiło że jakbym miał podać inny film Chaplina któremu najbliżej do "Cyrku" to pewnie byłby to "Brzdąc" (ze względu na poziom dramatyzmu). Warto się skupić na tym zakończeniu, bo jest ono wybitnie humanistyczne przez co mało autentyczne, a wiarygodność to na razie jedyny poważny zarzut z jakim się spotkałem ze strony może nie tyle przeciwników Chaplina co fanów Bustera Keatona, czyli nazwijmy to - jego "slapstickowego rywala". Oczywiście Chaplin w każdym filmie przemyca podobne wartości ale tutaj zrobił to wyjątkowo dosadnie, więc tym bardziej ciężko postawić go w miejsce Trampa.
Reasumując - daję 7. Film na pewno słabszy od najlepszych dzieł Chaplina ale też całkiem przyjemny, zabawny, uroczy i ogólnie spoko.