Suzanne zagryzła wargi. Jej szyja wróciła na pierwotne miejsce, myśli natomiast biegały po mózgu w siłą światła. Nie zauważyła tego, o czym opowiadał Lincoln. Czy to jednak mogła być prawda? Czy Daniel faktycznie unikał osoby Suzanne...? Od tamtego dnia faktycznie mało rozmawiali, ale przecież na dobrą sprawę nic się nie stało...
-Możesz to rozwinąć?- spytała, wyrywając się z tego dziwnego letargu.
Jeżeli Daniel w jednym momencie czuwa przy Tobie całą noc, później skacze do oceanu aby Cię ratować, a następnie unikacie się, to jest w tym coś podejrzanego. Ale to Wasze sprawy. Nie chcę w nie ingerować. - Przez moment między Su a Lincolnem zapanowała niezręczna cisza. - Słuchaj, ostatnia Twoja jajecznica była znakomita. Może powtórzymy to dzisiaj na kolację? - zaproponował Malecky.
Neal nic nie odpowiedział na jej krzyki. Chwilę odwzajemnił jej spojrzenie po czym odszedł, pozostawiając ją w tym dziwnym stanie, rozzłoszczoną i całą drżącą ze zdenerwowania.
W drodze powrotnej zajęła miejsce na samym końcu, idąc nieco wolniej od grupy. Chwilę później ujrzała maleńkie kropelki deszczu, spadające delikatnie na ziemię. Nie trwało to jednak długo, kropelki zamieniły się w duże krople, uderzające z większą szybkością i mocą, naginając listki roślin i wywołując przyjemne dreszcze na ciele Scarlett. Rzęsista ulewa omywała każdy zakątek wyspy, dodatkowo nie pozostawiając na ubraniach towarzyszy suchej nitki.
Grunt szybko zamienił się w błoto, dziewczyna stawiając kroki brodziła stopami w rozmiękczonej ziemi. Nagle za plecami usłyszała znajomy dźwięk. Dźwięk, który zawsze zapowiadał kłopoty. Jej umysł przestały zaprzątać myśli. W tej samej sekundzie, w której zdała sobie sprawę co się za nią znajduje, rzuciła się w ucieczkę. Biegła, ślizgając się po błocie i nie oglądając za siebie. Odgłos, wydawany przez dym nasilał się. Serce kołatało jak oszalałe, na czole pojawiły się krople potu, momentalnie mieszając się z deszczem i spływając po jej twarzy i plecach.
Na nieszczęście Scarlett, jej stopa poślizgnęła się. Jadąc w ten sposób butem przez kilka metrów i nie mogąc wyhamować, wylądowała w końcu twarzą w błocie. Zaledwie podniosła się rękami do pozycji siedzącej, a czarna chmura, przerażająco rycząc, zatrzymała tuż nad jej głową. W oczach Rain widać było strach, strach przed śmiercią. Przygotowana na najgorsze, zamarła w bezruchu i wstrzymała oddech.
Deszcz, jakby na ten moment się zatrzymał. Krople zawisły w powietrzu, wszelkie odgłosy ucichły, słyszała tylko stukot jej serca - dudniło jak oszalałe. Organizm znieruchomiał. Zacisnęła pełne łez powieki.
Gdy otworzyła oczy, obraz powrócił do normy, Czarnego Dymu już nie było.
Położyła się na rozmokłej glebie, rozkładając ręce i nabierając powietrza w płuca. Czuła, jak jej ciało niczym z waty, odzyskuje swoje normalne właściwości. Trwała tak, leżąc i dochodząc do siebie. Ulewa spłukiwała z jej policzków błoto, tym samym powoli oddalając od niej paraliżujący strach.
Edytowane przez Gooseberry dnia 21-04-2010 21:20
-Taak, chodźmy.- powiedziała i odchrząknęła. Postanowiła nie przejmować się na razie Danielem, a zająć się własnymi sprawami- i co najważniejsze, próbować opuścić wyspę. Powolnym krokiem, w milczeniu doszli do kuchni. Wyjęli z lodówki jajka, z szafeczek przyprawy. Gdy jajecznica była już na ich talerzach, a obaj siedzieli naprzeciwko siebie, Suzanne zagadnęła:
-Jak myślisz, jak długo jeszcze ich nie będzie? Martwię się o nich... Z moją nogą już coraz lepiej, może pójdziemy ich poszukać?
April była przerażona czarnym dymem, spotkała go tylko raz w życiu i doskonale to pamiętała. Wtedy zrobił na niej wrażenie, ale po tym zdarzeniu wywnioskowała, że wolałaby się już więcej z nim nie spotkać. Dlatego gdy tylko usłyszała wzmiankę o niebezpieczeństwie, wysforowała się nie oglądając się za siebie. Niczego tak panicznie się nie bała jak czarnego dymu. Gdy tylko słyszała specyficzne tykanie miała ciarki po całym ciele i swoje anomalie. Był to przeciwnik według niej nie do pokonania- ze względu na swoją metafizyczność i alogiczność. Gdy wszystko ucichło brunetka nadal była przerażona, przewracała oczami w obawie, że to jeszcze nie definitywny koniec. Po kilku minutach absolutnej i jednocześnie przerażającej ciszy, brunetka postanowiła wrócić na miejsce, w którym się rozdzielili. Opieszczale stawiała kroki, a gdy natrafiła na gałąź, która głośno się złamała natychmiast cofnęła się do tyłu. April co ty odpierdalasz...- przeszło jej przez myśl głośno przełykając ślinę i podążając dalej. Była już przekonana, że czarny dym gdzieś się ulotnił, ale wciąż się bała. Postanowiła przyśpieszyć, a gdy usłyszała jakieś rozmowy jakby kamień spadł jej z serca. Pewnym i zdecydowanym krokiem pokonywała dżunglę, aż wpadła na pozostałych towarzyszy. Blado uśmiechnęła się do nich widząc, ze nikomu się nic nie stało. Dopiero teraz zwróciła uwagę na deszcz, który intensywnie padał i nie zanosiło się aby pogoda się zmieniła.
Lincoln zaczął łapczywie jeść jajecznicę. Był to jego drugi posiłek w ciągu dnia. Nie zastanawiał się skąd wzięły się jajka skoro do tej pory nie widział kur, tylko jadł potrawę. - Prawdę mówiąc od początku chciałem pójść za nimi, jednak nic nie mówiłem ze względu na Twój stan. Jeżeli się już lepiej czujesz, to może jutro z samego rana udamy się do Czarnej Skały?
Gdy odgłosy Czarnego Dymu ucichły, odczekała jeszcze kilka minut, po czym wyszła z rzeki na brzeg i ruszyła w kierunku, z którego przybiegła. Najpierw zmoczył ją deszcz, to teraz zaliczyła kąpiel w rzece, więc była przemoczona do suchej nitki. Dżinsy, które miała na sobie nasiąknęły wodą i stały się o kilka kilo cięższe. Elena z trudem się poruszała, z każdym kolejnym krokiem spodnie zaczynały ją coraz bardziej obcierać.
W końcu dotarła do grupki osób, którym również nic się nie stało. Szybko zauważyła, że brakuje kilku kandydatów.
- Tylko nie to... - jęknęła i usiadła pod drzewem, przygotowując się na najgorsze. Poczuła, że głowa zaczyna ją boleć.
/Widzę, że teraz nie tylko moja postać nosi czapeczkę /
Słowa Lincolna rozwścieczyły Suzanne. Przecież nikogo nie prosiłam, by został ze mną, nikomu nie kazałam tego uczynić... Mógł iść przed siebie i zostawić mnie tutaj, a teraz ma do mnie pretensje o to, że sam podjął niesłuszną decyzję...?!
Już miała wypowiedzieć te słowa na głos, gdy przypomniała sobie to, co postanowiła sobie rano- próbować żyć optymistycznie, bez konfliktów. Westchnęła cicho i powiedziała, siląc się na uśmiech:
-Oczywiście, Linc. Jeśli nie wrócą do rana, pójdziemy ich szukać.
By nie mówić nic więcej, szybko zaczęła jeść sporządzoną przed momentem potrawę.
Faraday błąkał się po dżungli. Uciekał przed Czarnym Dymem na oślep, przestał gdy nie słyszał jego dziwnych odgłosów. Nie wiem gdzie ja jestem, jeszcze w tym rejonie wyspy nie byłem. Mam nadzieję że reszta uciekła przed tym Dymem, oby nie było tym razem żadnych ofiar.Faraday ujrzał chatkę, wyglądała na starą. Ciekawe kto tu mieszka, sprawdzę to miejsce. Daniel ruszył w kierunku chatki.
Zatraciłam się w słodkich ustach Juliet. Czarny Dym z resztą świata odpłynęli w najdalsze zakątki mojego umysłu. Teraz liczyła się tylko ona- niebieskooka blondynka, której ręce powoli sunęły po moich udach. Przycisnęłam ją do pnia drzewa, zatapiając twarz w plątaninie jej złocistych włosów. Odpłynęłyśmy w nicość pełną namiętności i uniesienia. Może nawet trochę grzeszną, ale nie sposób było się oprzeć. Moje palce wplotły się w dłonie Juliet, przyciągając do siebie. Czułam przyjemne ciepło, które spowodowało, że dotychczasowe kropelki deszczu na naszych ciałach, ustąpiły miejsca małym kropelkom potu. Wodziłam opuszkami palców po rozgrzanej skórze kobiety, ucząc się na nowo znanego mi już ciała. Muskałam najwrażliwsze miejsca, rozkoszując się cudownym zapachem jej delikatnej skóry. Znałam te dreszcze. Znałam ten szybki oddech i przyśpieszone bicie serca. Rozpoznałam ten błysk w oku. Błysk spełnienia. Przymknęłam powieki, chcąc oddychać tą chwilą. Chciałam zapamiętać najmniejszy szczegół tego aktu. Gdy w końcu otworzyłam oczy, napotkałam urokliwe, bardzo wymowne spojrzenie Juliet. Przygryzłam dolną wargę, zakładając kosmyki jej włosów za uszy.
- Boże kobieto... co Ty ze mną wyprawiasz...- uśmiechnęłam się flirciarsko. Wstałam z blondynki, równocześnie pomagając i jej wstać. "Pora dołączyć do reszty"- usłyszałam szept kobiety. Przed wyjściem jeszcze jednak pociągnęłam Juliet za rękę i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam ją delikatnie i szybko wyszłam z bananowca. W oddali było widać naszą ekipę. Żwawym krokiem dołączyłyśmy do nich.
- Nikomu nic się nie stało? Wszyscy cali?- spytałam, zerkając na każdego z osobna.
Kiedy usłyszałem odgłos dymu Mer gdzieś zniknęła. Pobiegłem przed siebie nie oglądając się na nikogo. Czułem, że gonił mnie dym słyszałem ciche odgłosy coraz bardziej zbliżające się. Wiedziałem, że to koniec - czułem na sobie oddech śmierci. Nagle wszystko ustało, znajdowałem się w pobliżu wysadzonego Płomienia. Jednak moje zmysły wciąż były wyostrzone. Po chwili dowiedziałem się dlaczego. Otoczyła mnie grupa numerków...
Sawyer, który miał już zamiar iść szukać zaginionych dziewczyn, dostrzegł Meredith i blondynę, idące z dżungli. Trzymały się za rękę, co wzbudziło jego zainteresowanie. Patrzył na nie w lekkim szoku, lecz po chwili otrząsnął się i spytał:
- Gdzie wy byłyście?!
W tym samym momencie James dostrzegł Faradaya, który sam udał się w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Miał się go zapytać, gdzie rusza, ale tylko machnął ręką i zostawił to w spokoju. Niech robi co chce.
Juliet nieco zaczerwieniona dołączyła do grupy, wciąż patrząc na Meredith, mierząc ją z góry do dołu. Zapatrzyła się tak chwilę i gdy zobaczyła, że reszta czeka na jej reakcję, zdołała powiedzieć tylko- Poczekajcie na mnie... Pójdę tylko po plecak z ładunkami- I odwracając się od nich, skierowała się ku niskiemu, rozłożystemu drzewu o 3 wielkich konarach, rosnących od samej ziemi, między którymi leżał plecak. Blondynka ostrożnie podniosła go i z namaszczeniem założyła na oba ramiona. Spokojnym krokiem, stabilizując emocje po... rozkosznym zapomnieniu, ruszyła ku grupie, która widząc ją i wracającą Anę Lucię, także z bagażem powoli ruszyli w dalszą drogę powrotną, nie szczędząc nerwowych spojrzeń na boki w obawie, iż ponownie ujrzą upiorny, snujący między drzewami Czarny Dym. Juliet chciała zapytać Joshuę, w jakim celu transportują dynamit, lecz ku jej przerażeniu mężczyzny nie było w grupie.
- Joshua ?- zapytała, błądząc wzrokiem po twarzach. Pamiętając o zagrożeniu dosłownie siedzącym na jej plecach ponownie zdjęła plecak- Joshua!!!- krzyknęła gdzieś w dżunglę. Nikt nie odpowiedział.
Edytowane przez Octopus dnia 21-04-2010 22:57
- Jak to gdzie byłyśmy?- spojrzałam na Sawyera- uciekaliśmy wszyscy przed tym bydlakiem i akurat schowałyśmy się w tym samym drzewie- rzuciłam szybko, starając się brzmieć przekonywująco. Stałam ze skrzyżowanymi nogami, co chwilę przygryzając wargi.
Reszta musiała być daleko. Było ich pięciu plus jedna kobieta. Wyglądała na niewinną, ale w rzeczywistości była przesiąknięta złem. Przesiąknięta krwią ludzką, w tym świętą krwią córki Jacoba- Lisy.
- Numer 4... - szepnąłem cicho.
- Miło znów Cię widzieć Numerze 2. - odparła z uśmiechem
Zdziwiłem się. Zapomniałem o jej przyzwyczajeniach.
- Właściwie to mówią na mnie Josh...
- Ahh, nie obchodzi mnie jak na ciebie wołają 2 - przerwała mi. - Chyba wiesz co cię czeka.
- Niech zgadnę... to co wszystkie numery?
Uśmiechnęła się okrutnie.
// Wow! Joshua jest numerkiem? Jeśli Elena się o tym dowie, będzie miał przerąbane //
Na szczęście okazało się, że nikt nie został rozszarpany na kawałki przez Czarny Dym i po chwili wszyscy kontynuowali podróż w stronę Świątyni. Elena coraz gorzej się czuła. Ciągnęła się na końcu pochodu, czuła, że opuszczają ją siły. Każdy krok wymagał od niej niesamowitego wysiłku. Ból głowy nasilał się z kolejną minutą. Miała dreszcze z zimna na całym ciele. Mokre ubranie było niczym gwóźdź do trumny. Najchętniej położyłaby się trawie i już tam została. Po pewnym czasie, dotarły do Eleny słowa Juliet.
- Josh? Jak nie żyje to nie żyje, a jak żyje do wróci do Świątyni - rzuciła błyskotliwą uwagą i nie patrząc na innych, szła przed siebie. Była przekonana, że jeśli niedługo nie dojdzie do Świątyni i nie położy się w łóżku, to umrze.
Edytowane przez Amelia dnia 22-04-2010 00:14
Po sycącej kolacji, Suzanne i Lincoln udali się na spoczynek. Każde z nich na swoje łóżko. Malecky dość długo patrzył się w sufit. Po raz kolejny dopadły go wątpliwości czy powinni iść na poszukiwanie grupy. To była kolejna ciężka decyzja, przed którą stanął. Jednak skoro postanowili z Su iść, głupio byłoby zmieniać zdanie. Gdy na dworze zaczęło świtać, Linc podszedł do kobiety i zaczął ją delikatnie budzić - Suzanne, czas wyruszać...
Pewnie ten cały Joshua był dla wszystkich ważną osobą, że chcieli go szukać.. Jeżeli jeszcze żył, bo w walce z Czarnym Dymem bardzo nikłe są szanse na to, aby nie zostać rozszarpanym na kawałki. - Dobra, róbcie co chcecie, ale ja nie będę teraz chodzić po dżungli i szukać tego gościa zwłaszcza, że to ja niosę dynamit. Idę do świątyni, kto chce może iść ze mną, lub zostać tu i na ślepo szukać Josha. - Powiedziała ubierając ostrożnie plecak. Bała się każdej chwili, minuty, sekundy gdy miała na sobie torbę z dynamitem, że w każdej chwili może wybuchnąć. Dlatego, chciała się tego jak najszybciej pozbyć. Poza tym coraz bardziej tęskniła za Lincolnem..
- Świetnie - stwierdziła i razem z Aną kontynuowały podróż do Świątyni. Na dworze zaczynało robić się jasno, a to znaczy, że podróżowali całą noc. Nieustanne terkotanie cykad powoli zaczynało zanikać. W przeciwieństwie do bólu i zimna, które doskwierały Elenie coraz bardziej. Marzyła tylko o tym, aby się zrzucić mokre ciuchy, ogrzać się i wyspać.