- Chyba nawet nie mamy innego wyjścia. Pozostanie w tej strasznej okolicy na noc nie uśmiecha mi się. Do świątyni też już nie dojdziemy. Jeżeli znasz drogę do waszego obozu, to prowadź... kobieto - ostatnie słowo dodał po krótkiej przerwie poprzedzonej uśmiechem z serii tych, wywołujących radosny wyraz twarzy u drugiej osoby. Dla bezpieczeństwa, wszak robiło się coraz ciemniej, Lincoln trzymał się blisko Suzanne. Nie znał drogi więc musiał jej w pełni zaufać, na swoją odpowiedzialność biorąc jedynie sprawdzanie czy nie ma przed nimi żadnego dołu.
/ja znikam, jeżeli zamierzasz coś pisać to możesz wykorzystać Lincolna, ale bez żadnego przebierania w damskie ubrania itd /
Edytowane przez Lincoln dnia 22-04-2010 22:13
Nie wiem czemu ale Juliet, Jason i Emily zdaje się, że mnie nie dostrzegli. Najwidoczniej deszcz z błotem sprawił, że stałam się niewidoczna dla ludzi. Generalnie mieli mnie w dupie. W porządku, może nawet to i lepiej. Nie chciałam się zbytnio wychylać. Stałam, oparta o drzewo i paliłam fajkę. Patrzyłam jak J., J. i E. pobiegli do zarośli, w których najwidoczniej coś interesującego dostrzegli.
W momencie, gdy Scarlett niemalże wylądowała po raz kolejny w bagnie, usłyszała strzał. Usiłując złapać równowagę, przytrzymała się gałęzi drzewa. W ten sposób wyszła cało ze swojego niezgrabnego poślizgnięcia i odchyliła zarośla, rzucając okiem na plac. Nieznajomi gdzieś się rozproszyli, co złożyło się na to, że szatynka wreszcie wyszła z ukrycia. Postanowiła iść ostrożnie za śladami stóp i krwi, mając nadzieję, że dojdzie do ofiary, która prawdopodobnie została postrzelona.
Serce Scarlett przyspieszyło bicie, gdyż martwiła się, że mogło paść na kogoś z jej towarzyszy.
Kiedy na ziemi urwały się ślady, usłyszała czyjeś przerażone okrzyki. Tuż na przeciwko niej stała Meredith, oparta o drzewo i spoglądająca z niepokojem w stronę grupki ludzi. - Mer! Jak dobrze Cię widzieć! - krzyknęła z ulgą, spoglądając na promienną twarz rudowłosej. Miała wrażenie, jakby jej rozłąka z przyjaciółmi i błądzenie po dżungli trwało co najmniej kilka tygodni.
Wyczerpana i rozentuzjazmowana widokiem znajomej twarzy, już chciała radośnie ją uściskać, lecz w porę się powstrzymała, przypominając sobie, że jest cała mokra, ba, od stóp do głów ubłocona!
/Spałam dzisiaj trzy godziny, więc ledwo patrzę na oczy. Dobranoc /
Edytowane przez Gooseberry dnia 22-04-2010 22:22
//JEEEE! Czekałam na ten dzień! Pamiętasz jeszcze, Malecky, że miałam się zemścić?
Jeszcze pod Czarną Skałą uśmiechnęła się do niego i włożyła plecak na ramiona. Szli przez dżunglę w milczeniu. Suzanne odtwarzała w pamięci drogę, którą szła ostatnio- pamiętała ją dokładnie, wtedy każdy krok był stawiany ostrożnie, by w razie potrzeby wrócić bez problemu. Idąc prosto przed siebie w kierunku plaży poruszali się swobodnie, szybko, zwinnie. Blondynka zapomniała już, że jej noga jeszcze przed dwoma dniami była niesprawna. Wreszcie usłyszeli szum fal. Niebo zaczęło się już robić granatowe, więc u wylotu dżungli zapalili prowizoryczne pochodnie. Było to jednak dość zbędne, gwiazdy i księżyc oświetlały drogę idealnie. Mimo to szli przed siebie, nie brzegiem, jak kiedyś, a środkiem piaszczystego toru. W pewnym momencie Suzanne zatrzymała się. Pamiętała ten odcinek plaży idealnie.
-Patrz teraz.- powiedziała, wbijając pochodnię w ziemię. Kucnęła obok i mocno, pewnie, zdecydowanie, zanurkowała rękoma w piasku. Triumfalnie wyciągnęła z niego kabel. Widząc zaskoczone spojrzenie Lincolna, wyjaśniła:
-Oto przyczyna wędrówek Jaskiniowców po dżungli. Gdyby nie nasza ciekawość, gdzie prowadzi, pewnie do dzisiaj siedzielibyśmy w Smoczku, czekając na ratunek.
Wstała z klęczek i otrzepała spodnie, które już zdążyły okleić się drobnymi ziarenkami. Trzymając w jednej ręce pochodnie, w drugiej kabel, ruszyła przed siebie. Kilkanaście metrów później kabel skończył się w ziemi. Wypuściła go z rąk i odwróciła się w lewo. Pewnym krokiem poszła przed siebie. Tak jak przypuszczała, kilkanaście minut później stali na krawędzi wielkiego dołu.
-Uważaj, żebym teraz nie wpadła. Przypłaciłabym chyba czymś więcej, niż tylko skręconą nogą.- zaśmiała się cicho. -Tutaj żyliśmy, jedliśmy, przebywaliśmy, przetrzymywaliśmy Elenę i Elliota i co 108 minut ratowaliśmy świat. Później go wysadziliśmy, znudził nam się.- mruknęła. -Przygnębiający widok, nie? Chodźmy lepiej na plażę...-odwróciła się na pięcie i podążyła w dobrze znanym jej kierunku. Można by powiedzieć, że znała już prawie całą dżunglę, do tego fragmentu czuła jednak największy sentyment. Bez rozmów dotarli nad ocean. Jak zawsze na widok wraku samolotu, Suzanne na chwilę zamarło dech w piersiach. Lincoln też wyglądał na wstrząśniętego. Dziewczyna westchnęła i udała się w kierunku szałasów, które ledwo przetrwały wiatry i ulewy. Niektóre z nich jednak stały nienaruszone.
-Nie ma to jak w domu...- skomentowała, kładąc plecak na prowizorycznym stole, który tak dobrze pamiętała. Gdy bagaż z impetem uderzył o blat, usłyszała coś, jakby uderzenie o siebie strun. Odchyliła się lekko... Banjo. To samo, na którym próbował kiedyś grać Jason, a później chyba Hugo... Suzannne uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Rozgość się. W szałasach są bagaże, może znajdziesz w nich coś dla siebie. Jedzenie na półkach.
Dziewczyna odeszła od mężczyzny, który na widok obozowiska wręcz zaniemówił. Usiadła na brzegu plaży, ściągając wpierw buty tak, że teraz woda przyjemnie obmywała jej stopy. Po jakiejś godzinie, może dwóch, dołączył do niej Lincoln.
-Hej, a może mała kąpiel w morzu na zakończenie dnia?- uśmiechnęła się do niego. Już po chwili oboje wbiegali do oceanu, śmiejąc się. Fale były tak wielkie, że zwalały z nóg. Lincoln popisywał się lekko. Robił fikołki w wodzie, nurkował na wiele minut. Podczas jednego z takich zanurzeń, wychylił się z wody... bez bokserek. Jak przystało na damę, Suzanne szybko odwróciła się. Nie zrobiła tego jednak na tyle szybko, by nie spostrzec jednego... To, co zobaczyła, było niezwykle małe. Starając się powstrzymać śmiech, wyszła z wody.
-Szałas trzeci od prawej!- krzyknęła, nie odwracając się ciągle. -Tam znajdziesz męskie ciuchy...
Oddaliła się szybko na tyle, by Lincoln nie jej nie słyszał. Wybrała ostatni szałas, ten, z którego kiedyś często pożyczała ubrania. Upewniając się, że do uszu mężczyzny nie dotrze żaden dźwięk, wybuchnęła śmiechem.
// agusia jest pamiętliwa, zapamiętajcie sobie Dobranoc!
James przeszukiwał kolejne pomieszczenia w celu znalezienia "magazynu" z papierosami, o których mówił Joshua. Niestety bezskutecznie, musieli je dobrze ukryć. A może Josh kłamał? Tego nie wiadomo. Sawyer wyszedł na dziedziniec, gdzie było pusto, panowała grobowa cisza. W tym momencie Ana Lucia wyszła na zewnątrz.
- Hej, mamy dynamit, co teraz? - spytał James, który nie wiedział, co robić dalej.
Malecky wcale się nie przejął tym, że podczas nurkowania zgubił w wodzie bokserki. Wynurzył się z wody kompletnie nagi. Kątem oka zauważył zawstydzoną Suzanne, która dosyć szczelnie zakrywała oczy rękoma.
- "Szałas trzeci od prawej! Tam znajdziesz męskie ciuchy..." - usłyszał nagle z ust kobiety. Spojrzał na swoje ciało poniżej pasa - To co, idziemy się ubrać skoro pani Suzanne tak radzi, hmm? - powiedział dość cicho. Lincoln wyszedł z wody i dość pewnym krokiem zmierzał ku szałasowi. Co chwilę spoglądał na Su, będąc ciekawym czy zdecyduje się spojrzeć na niego. Tak się jednak nie stało więc po wejściu do szałasu, Linc przebrał się w najlepsze ubrania jakie znalazł i usiadł na plaży. Przyjemny wiatr i szum oceanu pozwoliły mu zapomnieć o problemach dnia, który mijał.
Elena obudziła się. Nie wiedziała ile spała, ale nie było to ważne. Najważniejsze, że ból głowy minął. Wstała z łóżka i włożyła buty nie sznurując ich. Wyszła na korytarz. Wszędzie panowała cisza. Zapukała do pokoju Su. Nikt nie odpowiedział. Zaglądnęła do środka. Pusto. Zajrzała do kilku kolejnych sypialni, jednak również tam nikogo nie zastała. Wyszła na dziedziniec i ujrzała Sawyera i Anę.
- Widzieliście resztę osób? - spytała - Gdzie oni mogli się podziać?
- Niema ich.. - Powiedziała cicho.. - Nie wiem gdzie mogą być, a jeżeli oni im coś zrobili? No wiecie, specjalnie nas wysłali po ten dynamit, żeby coś zrobić Su i Lincolnowi? - Do głowy przychodziły jej najstraszniejsze zdarzenia, które mogły mieć tu miejsce w czasie ich wędrówki. Zakryła twarz w dłoniach i zamknęła oczy. Ogarnij się, przecież nic mu nie jest... Próbowała przekonać samą siebie. - Dobra, jakieś pomysły? Co robimy, czekamy na resztę?
- Jacy ONI? Nie sądzę, aby wchodził w grę jakiś podstęp. - powiedziała Elena kręcą głową - Sądzę, że powinniśmy na nich zaczekać. Po pierwsze nie wiemy gdzie poszli, a po drugie moglibyśmy się z nimi rozminąć. A po trzecie... Jaką mamy pewność, że nie ma ich jednak w Świątyni? Przecież to duży budynek, przeszukaliście cały?
- Ej, jest już kolejny dzień, a po nich ani śladu. Jestem pewien, że obojga nie ma w tym miejscu. - wtrącił się Sawyer. - Teraz pozostaje kwestia dynamitu. Przynieśliśmy go ale co dalej? - zapytał Rosjanki.
- Dokładnie, tu ich napewno niema. - Potwierdziła słowa Sawyera. - A jeżeli chodzi o dynamit to nie mam zielonego pojęcia... Robią z nas jakąś pieprzoną siłę roboczą. Posypcie, przynieście, zanieście. Czego jeszcze? Ja chcę tylko opuścić to miejsce, dlatego wykonuję te gówniane zadania. - Powiedziała lekko oburzonym tonem. - Myślałam, że Bezimienny powie co dalej robić, ale nie widzę nigdzie gościa w płaszczu...
Suzanne nie spała długo, analizując przemijający dzień, łącznie z komicznym widokiem, który ten wieczór zwieńczył. Ostatnie, z wypowiedzianych przez nią słów, brzmiały:
-Biedna Ana...- rzucone szeptem gdzieś w przestrzeń. Postanowiła jednak nie zaprzątać sobie tym już głowy, Lincoln pewnie odcierpiał już przez to swoje.
Zapomniała już, jak to jest spać na plaży. Piasek przyjemnie wbijał się w jej plecy, przyklejał się do ubrania i włosów... Tęskniła za tym uczuciem. Rano obudziła się o świcie. Lincoln spał prawie na brzegu, już ubrany. Dziewczyna wzięła z jednej z półeczek groszek w puszcze i sypiąc go sobie do ust, mocno potrząsnęła Maleckim.
-Pora wstawać!
Szybko zagryzła mocno obie wargi, by na powrót nie parsknąć śmiechem.
- Nie mam pojęcia, co z dynamitem - powiedziała wzruszając ramionami - Musimy czekać, na dalsze instrukcje... - stwierdziła, postanawiając nie reagować na irytację Any. To musi być okropne, być uwięzionym na tej wyspie wbrew własnej woli.
- Wiem, jak możemy się dowiedzieć prawdy. - zawołała i wbiegła do budynku. Po 10 minutach wróciła ciągnąc za sobą Tego Z Brudnymi Stopami.
- Mów - powiedziała, gdy doszli do Any i Sawyera.
- M-malecky i Smithers... W-wyszli w-w-wczoraj r-r-rano... - wyjąkał patrząc się na swoje brudne stopy.
- Dokąd poszli?
- N-nie wiem! A-ale słyszałem j-jak mówili c-coś o Czarnej S-skale.
- Dobrze... A teraz zmykaj! - powiedziała Elena i chłopiec uciekł - Pewnie poszli nas szukać... Co proponujecie? Co robimy? - zapytała Jamesa i Any.
Edytowane przez Amelia dnia 23-04-2010 15:24
Takiej pobudki, jak dzisiejszego ranka, Lincoln jeszcze nie miał. Cały w piasku, z lecącym na jego twarz zielonym groszkiem i kobietą krzyczącą, żeby wstawał. - Co jest? - zapytał przecierając oczy, strząsając z siebie piasek i groszek. Dosyć szybko się poderwał i zaczął rozglądać. Gdy spojrzał na ocean, momentalnie jego wzrok przeniósł się ku dołowi. Poczuł ulgę gdy zobaczył, że ma na sobie spodnie. Przypominając sobie wczorajszy wieczór, na jego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. - To jak, Su? Wracamy do Świątyni czy jeszcze się popluskamy w oceanie? - zapytał, po czym ziewnął.
- Ja uważam, że bieganie w tę i z powrotem jest bez sensu, bo możemy sie szukać tak tygodniami... Ja wolę poczekać, sami wrócą. - odparł James.
- Nie wiem jak wy, ale umieram z głodu. Idziemy zjeść? - zapytał dwie panie, stojące obok niego.
Suzanne przełknęła groszek, zanim zaczęła mówić, ale ruszając energicznie ręką o 360 stopni obróciła puszkę, trzymaną w ręku. Pozostały w niej groszek spadł prosto na twarz Lincolna, budząc go przy tym do końca. Uśmiechnęła się do niego lekko, w myślach karcąc się za to, że ciągle ze śmiechem wspomina to, co widziała.
-Może już wróćmy.- powiedziała wesoło, próbując zgiąć puszkę. Rzuciła ją później na stół i do plecaka zaczęła ładować żywność, której nie znajdą w Świątyni- puszki z coca-colą, opakowania pełne nachos oraz piwo.
-Heej, Linc. Jeśli chcesz coś wziąć ze sobą, to szybko skocz do szałasów. I ostatni raz napawaj się widokiem wraku czegoś, czym szybowaliśmy kiedyś po niebie.
- Dobrze, poczekajmy na nich, mam nadzieję, że wrócą jeszcze dziś. - Odpowiedziała związując mocniej sznorówkę. - No i James, jak ty gotujesz to jestem oczywiście za. - Powiedziała śmiejąc się cicho. Chwilkę potem, wszyscy w trójkę poszli w kierunku kuchni.
- To samo mówiłam - powiedziała uśmiechając się do Sawyera - A więc zostajemy. - mówiąc to spojrzała na Anę, która również przystała na tą propozycję. Po chwili wszyscy znaleźli się w kuchni.
- No więc... Co nam ugotujesz James? - zapytała siadając przy stole. Po chwili zaczęła udawać, że znajduje się w restauracji i trzyma w ręku menu - Ja poproszę... Naleśniki z dżemem truskawkowym, kawę z mlekiem... I średnią cola-colę. Z lodem.
Sawyer znalazł się w kuchni. Elena i Ana siadły przy stole; Rosjanka od razu złożyła zamówienie. Coca- Cola w środku zadupia, ciekawe... - zaśmiał się w myślach James, słysząc zamówienie Eleny.
- Tą pierwszą część da radę spełnić. - uśmiechnął się do niej. - A Ty Ana co zjesz?